Tomasz J Kaźmierski Tomasz J Kaźmierski
279
BLOG

Chleb

Tomasz J Kaźmierski Tomasz J Kaźmierski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

“Ojcze ludów i narodów, błagamy Cię, przyjmij dar świadectwa wiary, męki i śmierci synów naszego narodu, umęczonych i pomordowanych na Wschodzie. Uczyń ich wiarę posiewem wolności i pokoju.” Jan Pawel II, 11.06.1999.

Poznałem bardzo wiele tragicznych opowieści Kresowiaków, cudem ocalałych z gehenny Golgoty Wschodu i osiadłych po wojnie na Wyspach Brytyjskich. Koszmarne historie ze Wschodu drążą wyobraźnię bardziej niż inne przekazy wojenne. Są w nich małe dzieci wyrzucane przez żołnierzy z bydlęcych wagonów na śnieg i biegnące za nimi, wyjące z rozpaczy matki. Są ludzie umierający po kilka dni z głodu na poboczach dróg i przy torach kolejowych. Są opisy porąbanych siekierami w czasie Rzezi Wołyńskiej szczątków kobiet, dzieci i starców. 

Ale żadna z tych kresowych relacji nie utkwiła we mnie tak mocno, jak historia Wiktora Ottembrajta. Witek opowiedział mi ją wiele lat temu i nadal opowiada chętnie każdemu, kto chce słuchać. Nawiązując do powyższych słów Jana Pawła II wypowiedzianych pod pomnikiem Rzezi Wołyńskiej w Warszawie w 1999r, opowieść Witka jest nie tyle świadectwem męki i śmierci, co świadectwem wiary. Uznałem, że Dzień Pamięci Męczęństwa Kresowian, 11 lipca, będzie najbardziej odpowiedni, żeby ją wreszcie spisać.

Witek urodził się w 1933r w Osiedlu Staszyców koło Katerburga w powiecie krzemienieckim na Wołyniu. Był najmłodszy z sześciorga rodzeństwa. W lutym 1940 roku cała rodzina wraz z dziećmi, od najstarszej, 15-letniej Józi, do najmłodszego 6-letniego Witka, została wsadzona do bydlęcych wagonów i wysłana pod koło polarne w okolice Archangielska. Po układzie Sikorski-Majski w sierpniu 1941r. i amnestii dla obywateli polskich, rodzina Witka została przewieziona do Karasu w Uzbekistanie, gdzie wprawdzie było cieplej, ale pozostały choroby, wyczerpanie i głód. Dorosła, pracująca osoba otrzymywała 500 gramów chleba dziennie, a dziecko – 200 gramów. Rodzice Witka nie dawali rady. Oddali więc troje najmłodszych, Lodzię, Edka i Witka do polskiego sierocińca przy powstającym w Karasu Wojsku Polskim, a sami, z trojgiem starszych, mieszkali wraz z inną polską rodziną Łysoniów w uzbeckim domu. 13-letni Gieniek, starszy brat Witka, zwrócił uwagę, że pan Łysoń nie ma jednego palca. Wcześniej, jeszcze na Syberii, pan Łysoń, który był słabego zdrowia, uciął sobie palec siekierą, czym kupił dwa tygodnie odpoczynku w szpitalu, gdzie dostawał wyżywienie mimo, że nie chodził wtedy do pracy. 

W Karasu każdego dnia mama Witka chowała na półkę pieca w kuchni chleb dla całej rodziny, który potem rano dzieliła między wszystkich przed pojściem do pracy. Pewnego dnia zauważyła, że chleb znikł. Podejrzenie padło na najmłodszego z mieszkającej z rodzicami trójki dzieci Gieńka, który miał w kuchni miejsce do spania. Ojciec wpadł w gniew. “Wszyscy jesteśmy głodni” – krzyczał, “to był chleb dla nas pięciorga, a ty go zjadłeś sam!”. Gieniek zaprzeczał: “to nie ja wziąłem ten chleb!”. Gieńka wzięła w obronę matka, która powiedziała :“jeśli mówi, że nie wziął, to znaczy, że nie wziął. Ktokolwiek zjadł ten chleb, może go bardziej potrzebował niż my”. 

Dalszy ciąg tej historii rozegrał się trzy lata później po ewakuacji Armii Polskiej ze Związku Radzieckiego na Bliski Wschód. Gieniek wstąpił do junaków przy II Korpusie w Palestynie, a Witek wraz z rodzicami i resztą rodzeństwa przebywał w Tengeru w Tanganice, gdzie był obóz dla cywilnych uchodźców i polskie szkoły. Gieniek przypadkowo spotkał w Palestynie pana Łysonia, który był w wojskowym mundurze. Wszyscy wtedy wyglądali inaczej, bo byli dobrze odżywieni i normalnie ubrani. Ale Gieniek poznał pana Łysonia po brakujacym palcu. Okrzykom radości i płaczom nie było końca. 

“Gieńku, to ja zjadłem ten chleb!” – wyznał pan Łysoń. “Tak się cieszę, że cię spotkałem, bo Pan Bóg mnie ciężko za to pokarał. Codziennie rano, zaraz po przebudzeniu, widzę ten chleb. Ten widok mnie nigdy nie opuszcza. To już trwa trzy lata i jest nie do zniesienia. Ja muszę spotkać się z twoimi rodzicami i prosić ich o wybaczenie.” Przysłuchujący się temu głośnemu spotkaniu oficer wystawił panu Łysoniowi zezwolenie na kilkudniowy urlop i wyjazd do Tanganiki. “Oczywiście, że panu przebaczam”, powiedziała w Tengeru mama Witka. “W końcu nic się takiego nie stało, wszyscy przecież żyjemy”.

Od tamtej pory pan Łysoń przestał bać się przebudzeń. Zmora ukradzionego chleba znikła, a przyjaźń między Ottembrajtami i Łysoniami trwała później przez wiele lat, również po wojnie, na emigracji w Anglii.

Southampton, 11 lipca 2016r.
-----------------
PS. Imiona i nazwiska bohaterów tej opowieści są prawdziwe. Spośród nich żyje 83-letni dziś Witek, dwaj jego starsi bracia Gieniek i Edek oraz najmłodszy brat Janek, urodzony w Tanganice.

"U nas druk wolny, tak na mocy prawa, jak i zwyczaju narodów”. Senat Rzeczypospolitej w 1650r w odpowiedzi na żądanie posła moskiewskiego, by knutami zaćwiczyć na śmierć gdańskiego drukarza z powodu treści zawartych w drukowanych przez niego książkach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura